Moje zdjęcie
Wyprawa z Bydgoszczy do Banjulu przez Dakar Mercedesem 123 czyli popularną w tamtych rejonach beczką na przełomie 2009 / 2010

poniedziałek, 28 grudnia 2009

rabat

Prawie zgodnie z planem wyjechalismy o 6.45 z Bydgoszczy. Agata tak jak mówila przyjechala, trzasnela kilka fotek i pomachala nam na pozegnanie. Sprawnie przejechalismy przez Polske (z jednym kontrolowanym poslizgiem) i ok. 10.30 przekroczylismy granice w swiecku. Niemcy jak to Niemcy – lubimy ich glównie za bezplatne autostrady. Na szczescie mielismy ze soba jedzenie ze stolów wigilijnych, takze nie musielismy korzystac z niemieckiej „kuchni” na stacjach benzynowych. Do Liege w Belgii dojechalismy ok. 21-ej, gdzie mielismy umówiony pierwszy nocleg z coachsurfing.com (dla nie wtajemniczonych – portal, za pomoca którego ludzie na calym swiecie goszcza sie nawzajem bez pobierania za to oplat. Goscila nas 19-letnia fanka Behemotha wraz z psem i 5 kotami (idealne na alergie) udostepniajac nam 2 pokoje. Pobudka o 6 rano i kierunek na Bordeaux. Francja to drogie paliwo, platne autostrady i ludzie, którzy niechetnie mówia po angielsku, takze trzeba bylo gimnastykowac sie w ich ojczystym jezyku. Na szczescie Sandra (druga osoba z coachsurfingu) okazala sie przemila osoba mówiaca dobrze po angielsku z zamilowaniami artystycznymi (krecenie i montaz filmów i teledysków). Podjela nas pyszna kolacja i winem, a wieczorem zabrala nas na przejazdzke po pieknym miescie Bordeaux.



Kolejny dzien to najwiekszy hard-core jak na razie. Budzik na 4.30 i 1600 km w 24 godziny. Beczka na hiszpanskim paliwie jakby dostala kopa i momentami osiagala nawet 145 km/h. W Algercisas bylismy ok. 21-ej, szybkie formalnosci z biletem na prom i ok. 23-ej opuscilismy Europe i naswym oczom ukazalo sie nabrzerze czarnego ladu.


Przeprawa trwala ok. 2 godziny i zaraz po zjechaniu na lad opedzeniu sie od osób robiacych nam jakies przyslugi i chcacych za to pieniadze skierowalismy sie na autostrade prowadzaca do stolicy Maroka – Rabatu. Krótka drzemka w samochodzie i rano ruszylismy zalatwiac formalnosci wizowe do ambasady Mauretanii. W oczekiwaniu na nasze paszporty poszlismy na spacerek po okolicy





Wieczorem do ambasady, gdzie zgodnie z zasada "afryka ma czas, a my mamy zegarki" poczekalismy sobie jakies 2 godziny, zeby w totalnym scisku dopchac sie do okienka, z ktorego czarna dlon podala nasze paszporty z wbitymi wizami do Mauretanii - aha na koniec dodam, ze tutaj jakies 25 stopni, cdn

11 komentarzy:

  1. super!!!!!!! kiedyś musi powstac z tego ksiązka !
    ściskamy Was !!!! szacun!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że piszecie tego bloga!!! Śledzimy!!! Powodzenia!!! Perła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrówcie od nas Afrykę. Powodzenia. Trzymamy za Was kciuki. Famyilly skodixów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę, trzymam za Was kciuki i siedząc przed kompem w pracy wspominam Maroko. Powodzenia, czekam na następne newsy. Ania

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś mi nie pasuje chronologicznie? Którego dnia był wyjazd z Bydgoszczy?

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozdrawiam i czekam na kolejne wieści.
    Goryl

    OdpowiedzUsuń
  7. Hehe ja tez śledze popijajac Yerbe czytam z zaciekawieniem i czekam na kolejne wpisy na blogu. Pozwodzenia:)) Mały

    OdpowiedzUsuń
  8. Szczesliwego Nowego Roku!!!
    i uwaga na miny:)
    czapla

    OdpowiedzUsuń
  9. dzieki za komentarze, jezeli chodzi o chronologie to wyjazd byl 25 grudnia, a pierwszego posta wrzucilislmy 28

    OdpowiedzUsuń
  10. Śledzimy z zadziwieniem wasze poczynania i życzymy cudownego Sylwestra na obcej ziemi.Całujemy szczególnie Marcię.
    Bogal

    OdpowiedzUsuń
  11. Dajecie, dajecie!!! Fajne fotki:)
    pozdrawiam bocian

    OdpowiedzUsuń