I znowu pobudka o 6 rano, aby zdazyc zalatwic sprawy na granicy. Posterunki po stronie marokanskiej pracuja do 19, po stronie mauretanskiej do 16-tej. Pomiedzy 3-kilometrowy caly czas zaminowany pas ziemi niczyjej. Slyszelismy o przypadkach, gdzie ludzie zostawali na noc zawieszeni pomiedzy granicami. Jazda tam to wyczyn extremalny dla beczki ze wzgledu na ostre kamienie i mozliwosc zakopania sie. Na szczescie podlaczylismy sie pod 2 ciezarowki, ktore wyznaczaly droge wolna od niespodzianek.
Na granicy mautretanskiej udalo sie uniknac naciagniecia na 10 euro (bylismy uprzedzeni) i po zalatwieniu formalnosci dojechalismy do Nouadhibou. Wyglada na to ze tutaj rozpoczyna sie dla nas prawdziwa afryka...
Na kamingu ABBA spotkalismy 2 niemcow Wolfganga i Andreasa na stale mieszkajacych wraz ze swoimi czarnoskorymi zonami w Gambii. Przyjechali samochodem zaladowanym drewnem w celu sprzedania towaru. Poniewaz chlopaki jezdza po afryce od 25 lat - udzielili nam wielu bezcennych porad, ktore na pewno wplyna na planowanie naszej dalszej trasy.
środa, 6 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz